niedziela, 15 kwietnia 2012

Co Bóg naprawdę robił w sobotę?

Szósty dzień tygodnia! Zanim oświecony socjalizm, humanizm i hedonizm wspólnie wywalczyły pięciodniowy tydzień pracy, szóstka zaiste była była cyfrą diabła (zwłaszcza po trzecim tygodniu). Jak czuli się ludzie, którzy nie mieli piątku po południu, a w sobotę po południu mogli jedynie odprasować ubrania na niedzielną mszę? Jedyną pozytywną stroną starych strasznych czasów było to, że z braku komputeryzacji i motoryzacji większość zawodów można było wykonywać w stanie upojenia alkoholowego. Pracowano więc sześń dni w tygodniu, ale pito też. Dziś, pije się w sobotę, a pracuje pięć. Niedziela zawsze służyła do tego samego – Bogu i wątrobie.

Okazuje się, że jest jednak zakątek świata, gdzie dobry Stwórca Wszelkiego Alkoholu i Stanowisk Pracy inaczej podzielił zadania. Odpoczywa się tam w sobotę, za to pracuje – we wszystkie pozostałe dni? Znów więc szóstka, znów tylko jeden dzień odpoczynku od pracy i odpoczynku od odpoczynku. Czyżby to złe moce naprawiały dieslowskie silniki na obrzeżach Gdyni?

poniedziałek, 22 sierpnia 2011

Weszczotkaur, czyli rebus w rekszczotkaamie.


Ambitna typografia zawsze była ambitna. Nie zawsze była dobra. Gdy ambicja jest dużo większa niż zdolności, nagle powietrze zaczyna falować, w powietrzu unoszą się świecidełka, czasem rury od odkurzacza, i przechodzimy na drugą stronę świata lustra-reklamy. Gorszą.

Zastąpić literę «l» — tak wyglądała recepta na sukces. Recepta była lepsza od sukcesu, bo chociaż sztuka graficzna widziała już niejedną typograficzną manipulację, akurat takich widziała zdecydowanie za dużo. Trudno powiedzieć, co robi w środku znaku mechaniczne urządzenie? Czy to napis, czy to już grafika?

Każda literka i każdy projekt może się ubrudzić, gdy ktoś przy nim za dużo chodzi. Może się wtedy okazać, że wniósł ze sobą więcej kurzu, niż posprzątał. All you need is «l» — tak prosto śpiewali kiedyś o tym Beatszczotkaesi. Później tak prosto już nigdy nie było.

niedziela, 7 sierpnia 2011

Łojezu Investment



Gdy wydarza się niemożliwe – to na pewno jest to reklama. Przykłady można znaleźć aż za łatwo; w takiej masie przestają być odpowiednio przerażające, jak kopiec mrówek, którego mało kto boi się aż tak, jak jednego tłustego pająka. Jadowity kolec w umyśle odbiorców ma dziś kształt kreseczki przekreślającej znaną i lubianą literkę «ły».

Parcie na Zachód spowodowało, że geny naszych alfabetów zaczęły mieszać się i gubić w sobie; oczywiście, słabszy miesza się i gubi bardziej. Epoka transformacji nie sprzyja niuansom; rewolucja najpierw strzela, później pyta – również w reklamie. Zlepki i złączki języczno-językowe cieszą, sprzedają, a czasem i postraszą co delikatniejszych konsumentów. Nazwa funkcjonującej nie od dziś firmy mięsnej «ŁMEAT » należy do tych, które mogą się przyśnić.

Jak można było połączyć polskie «Ł» z obcym «meat»? Gdyby istniała specjalizacja fizyki gramatycznej, moglibyśmy mówić o zimnej fuzji, spotkaniu niespotykalnych, cudzie bądź Noblu, wedle światopoglądu. Nauki jednak nie ma; wyjaśnienie pozostanie więc w głowach autorów. Możliwe, że jest to jedyna rzecz, jaka się tam znajduje.

sobota, 9 lipca 2011

Jehowa jako projektant, i to całkiem niezły.


Rok 2011 — dostaję właśnie dwutysięczną jedenastą ulotkę Chrześcijańskiego Zboru Świadków Jehowy. Choć wydawało mi się, że widziałem już podobne dwa tysiące dziesięć razy, jakże się myliłem! Nie widziałem żadnej.

Niczym Szaweł, zobaczyłem nagle to, na co patrzyłem od lat, nie widząc. Jak doskonały musi być projekt ulotki, by nikt nigdy nie zwrócił uwagi na jego wygląd? Wiedzą i widzą to wszyscy, ale nikt nie zwraca uwagi. W jednym świstku papieru zobaczyłem działanie żywej świadomości, inteligentnej i nieprzypadkowej.

• Jak to możliwe, że ulotki Świadków zachowują niezmienny charakter od dziesięcioleci, odporny na zawieruchy technologii, nowatorstwo i rozwój marketingu?
• Co sprawia, że możemy rozpoznać je nawet z bardzo dalekiej odległości, rozpoznając tylko podstawowe barwy i proporcje?
• Jakim cudem – w tym przypadku, to uprawnione podejrzenie – osiągają tak spójne rezultaty, mając do dyspozycji wcale niepiękne materiały (15 rodzajów ilustracji, 10 zdjęć i dwie „trzcionki”)?

Odpowiedź jest prosta i przejmująca zarazem. Otóż, materiały te reklamują ni mniej, ni więcej jak — Boga. Bogom zaś nie wypada robić błędów (a w każdym razie, nie mniejszych niż stworzenie istot, które muszą przesypiać trzecią część życia).
Na wszelki wypadek, delikatnie pokłoniłem się przed koszem na śmieci.

sobota, 25 czerwca 2011

Salon krajów używanych


Odzież zachodnia zawsze rządziła w Polsce. Szczególnie, gdy była amerykańska i zielona (dopuszczalny był kamuflaż pustynny). Sporymi wpływami cieszył się również krój garnituru prezydenta tego kraju.

Dziś, po gwałtownym przejściu kilku różnych trendów w modzie i w obyczajach, wyposażenie niegdysiejszych dyktatorów gustu trafia do szmatexów, ciuchlandów i salonów odzieży używanej. Jak w soczewce możemy spostrzec tam dwadzieścia lat naszej i cudzej historii. Wytrawny i wykształcony poszukiwacz uważnie lawiruje pośród banalnych szwedzkich strojów do piłowania drew, holdenderskich ogrzewaczy do kapci i stosów niepotrzebnych już nikomu kaset video. Uwaga – czy ten podkoszulek z logo Unicefu nie był przypadkiem w Sarajewie? Niby wszystko wyprane, ale ślady po kulach zostały. Na dziale zabawkarskim małe, plastikowe czołgi; lepiej starannie sprawdzić, czyje dokładnie. Buty – czy mogą budzić lekki niepokój? Gdy są czarne, dudniące, mogą niekiedy nieść przeznaczenie. Sprawdzajmy więc wkładkę, zanim będzie za późno.

Niekiedy zaś, za późno po prostu już jest, i było od dawna. Ludzie giną, giną też kraje i potęgi. Muzeum zawsze jest otwarte, ale nikt z niego nie wychodzi. Spójrzmy na tę karzącą pięść mocarstwa, które trzęsło całym światem właściwie za całego życia większości z nas. Dziś trzęsiemy się już mniej; bokser się zestarzał, opróchniał, i niegdysiejszego mistrza będzie można w sobotę kupić za połowę ceny.

niedziela, 19 czerwca 2011

Reklaa dźignią andlu.


Cicha, ale zawsze dobrze słyszalna jest mowa pieniędzy – a gdy słyszysz głos, który kochasz najbardziej na świecie, nie zważysz na niedostatki wymowy bądź akcentowania twardych zgłosek. Ten inny, miękki jak złoto głos ten jest słodszy niż najlepszy miodek.

Nie ma więc mowy o błędach tam, gdzie jest mowa o zyskach. Jedynym może być tylko – brak zysków. Wówczas pozostaje już tylko krzyczeć, tak, jak na załączonym obrazku. To krzyk, którego nie powstydził by się największy malarski ekspresjonista – lament i samotności reklamodawcy bez reklamobiorcy. To godowy śpiew zagubionego medium, nośnika pozbawionego treści. Co może być smutniejszego od pustego billboardu?

Ta biel jest trupia, czerwony napis uczyniony jest krwią właściciela. Nikt mnie nie chce, może zechcesz Ty? Zadzwoń, proszę, zadzwoń, błagam, napisz sms-a, telegraf, zapal rytualne ognisko, przy którym ogrzeją się nasze biznesy. Zróbmy sobie razem pieniądze i wychowajmy je na duży majątek. To mówi, krzyczy, szepcze syrenim szeptem.

Dlaczego z błędami? Cóż za błędne pytanie. Dopóki numer telefonu się zgadza, zgadza się wszystko. Być może, druk był płatny od litery?

poniedziałek, 6 czerwca 2011

Jak cię widzą, tak ci płacą


Jeden bezdomny parkingu nie czyni. Jeśli chcesz pobierać opłaty za cokolwiek, wyglądaj tak, jakbyś w zamian za te 5, 50 czy 50.000 zł (niepotrzebne skreślić) był/a w stanie dostarczyć jakość odpowiadającą wnoszonej sumie. Gdy oferujesz jakość za 7,50zł – niech cię ręka rynku broni żądać za swe usługi więcej!

Jeszcze gorzej, gdy poprosisz o mniej – wówczas, różnica między płacą a pracą staje się ujemna, co oprócz frustracji i niedożywienia z czasem może wywołać ogólnoświatowe Dzielenie Przez Zero. Konsekwencje znamy już z podręczników historii. Na szczęście dla nie lubiących czytać, powtarza się ona dość regularnie.

Gdy widzisz więc smutną, zabiedzoną, skłaczoną i bardzo tanią rzecz, nie lękaj się – jest ona taka, gdyż tak chciały prawa popytu i podaży. Ktoś kocha ją i pożąda jej właśnie takiej – z rabatem, z obniżką za obdrapaną farbę, z lekkim posmakiem chińskich opon i atmosferą pełnej rezygnacji dostępności.

Świat jest tak obmyślany, że istnieją na nim piętrowe parkingi i piętrowe idee. Obok nich, jak pierwsze ssaki w czasach dinozaurów, pałętają się i potuptują parkingi tanie i zachwaszczone. Znajdują swoje miejsce tam, gdzie nikt nie chce mieć swego miejsca; jak niedopracowane pomysły ogłaszane w pijacką ciemność, na razie funkcjonują tylko dlatego, że nieistnienie wiązało by się z większą niż istnienie pracą.

Nie na zawsze jednak. Gdy tak piszę, gdy inni czytają, śpią lub jedzą – cena rośnie.

niedziela, 29 maja 2011

Po owocu ich poznacie



Konkurencja czai się za każdym krzakiem. Starzy Chińczycy mówili, że biznes jest jak las, ale pomylili się. To raczej sad owocowy: uczyniony ludzką ręką, nieco nadmiernie uregulowany, wymagający ciągłych interwencji i pełen robaczywek. To wszystko nasze dumne dzieło, ale nie my wymyśliliśmy mimkrę – upodobnianie się słabszych do silniejszych (w naszym sadzie – biedniejszych do bardziej zamożnych).

W dzikiej przyrodzie muchy udają osy, by nie doszło do transakcji zakupu przez zagryzienie. W przyrodzie ludzkiej, tanie komputery podszywają się pod drogie, by doszło to transakcji zakupu przez zakup. Przelew, gotówka, kredyt – każde medium jest dobre, gdy message się zgadza.

Apple, Cherry, Blackberry – co dalej? Zieleni się w świecie biznesu, zieleń dolarów zgnija w brązowe juany, a znieba wesoło świecą euro. Liczne pozostałe, małe, zgłodniałe waluty plączą się między nogami ekonozaurów. Ich czas może nadejdzie; jeszcze zakwitnie wiśnia!

wtorek, 24 maja 2011

Bitwa pod Sea Towers.


Uczciwy pejzażysta tematu nie wybiera. Tak, jak w XXI wieku nie da się namalować nieba bez dziury ozonowej, oddając na płótnie uroki współczesności nie można już być zbyt wybrednym. Rzetelnemu mistrzowi pędzla ręka nie zadrży przy największym nawet dziwie architektury. Rzeczywistość, jaka jest, każdy widzi (i może to namalować).

Przez ostatnie kilkaset lat przyjęło się, że dobry obraz przedstawia budynki, które mają... kilkaset lat. Gdy dawni mistrzowie malowali swoje dawne obrazy, nie było w nich nic dawnego. Każdy klasyk szedł drogą, którą można oglądać na załączonym obrazku. Przedstawiali swą sztuką to, co w ich świecie było nowoczesne, godne podziwu bądź wyjątkowe. Proste?

Bardzo proste! Wychodzisz do najładniejszej dzielnicy swego miasta, ustawiasz oprzyrządowanie do wykonywania obrazów, wykonujesz obraz. Ludzkość przechowuje o Tobie pamięć, a wnukowie zbijają fortunę w dekadę po Twoim odejściu do wiecznego domu artystów-weteranów.

To też rzeczywistość, tyle, że ta część mieszcząca się poza obrazem.

PS Co bardziej spostrzegawczy zauważą, iż blog nie był uzupełniany przez niemal rok. Najlepszą przyczyną był by zapewne brak tematów; niestety, daleko jeszcze do tego. Przyczyna powrotu do tego kronikarstwa jest równie banalna, jak i porzucenie go zeszłego lata. Szkoda pisać, szkoda czytać.

sobota, 10 lipca 2010

Tani i dobry, bo dobry i tani.


Poczciwy Giorgio, założyciel jednego z największych imperiów mody, nawet sobie nie wyobraża, co się dzieje za rogatkami Monako. Raptem kilkaset kilometrów za rezerwatem elegancko uszytych garniturów i pękających w szwach portfeli rozpoczyna się coś, czego nawet nie da się powiedzieć po włosku.

Również w języku Warsa i Sawy trudno jest wygłosić merytoryczną opinię; co zrobić bowiem, gdy szyld mówi sam za siebie, i to tyle, że trudno się przebić przez informacyjny hałas? Do tego obrazu żaden dziad nie ma co zagadywać, choć może on dziadów przyciągać. Co ciekawe, sama grafika jest już znacznie mniej wyzywająca — nie ma tu ani śladu elegancji prosto z Italii, czy nawiązań do orygionalnego, Drogiego Armaniego. Szata plastyczna jest więc widać odniesieniem do mniej sławnej, «taniej» części nazwy.

Widząc taki sklep, prawdziwemu fashionista otwierzy się w kieszeni nóż; przeciętnemu Polakowi zaś — portfel. O tempora, o mores!

poniedziałek, 3 maja 2010

Chińczyki atakują.


Nie tylko trzymają się mocno, ale też są całkiem umięśnieni.
Strach przed najazdem tzw. azji ma w Europie brodę dłuższą niż mistrz Paj-Chi-Wo. Wróg, nieoczekiwanie, wszedł drzwiami od solarium!

Nowy typ tych popularnych nad Wisłą urządzeń pozwala na uzyskanie wyjątkowo dużych ilości żółci. Jako że żółć już wcześniej popularna była w narodzie, dotychczasowy, sarmacko-egipski, trend ustępuje przed sztuczną - ale przyjemną - sinizacją.

Uśmiechy oraz rzucająca się w oczy kondycja fizyczna przedstawionych w reklamie osób stanowią argument trudny do sparowania. Kto by nie chciał się ocalić z wojny cywilizacji? Blade twarze zbladły bardziej, niż kiedykolwiek.

sobota, 17 kwietnia 2010

Ten trzeci.


Trzy wymiary - dobrze, dwa wymiary - źle!
Jesteśmy świadkami coraz większego zainteresowania tzw. głębokim kinem. Powstrzymajcie jednak satysfakcję, wielbiciele Tarkowskiego! Chodzi o fizyczną głębię obrazu, nie treści. Ukryty dotychczas wymiar odkrywa się w coraz większej ilości multipleksów, a my już niebawem wymyślimy specjalny termin na filmy stare i płaskie - samo 3d przestanie zaś być wyróżniane, jako forma najbardziej naturalna i coraz bardziej przezroczyste. Idzie nowe (i trójwymiarowe)!

Tę samą tendencję widać również poza kinem. Mechanizm, który działa w przypadku wielkich inwestycji, powinien sprawdzić się również w tych miejszych. Efekty tych prób i strategii oceniać możemy w najlepszych kioskach i sklepach „wszystko po 5 z (lub trochę więcej, ale co tam)”. Zaawansowana geometria zaczyna przynosić zyski w nowych branżach, a rzutowanie dawnego produktu z 2 na 3d może okazać się najlepszą inwestycją nadchodzącego lata. Czyżby zaczęły działać matury z matematyki?

Trzeci wymiar to nowy Technicolor®. Czy rozpowszechnienie kolorowego obrazu w filmach i TV sprawiło, że filmy stały się lepsze? Można o tym wątpić; nie przeszkadza to jednak nazywać tej zmiany rewolucją, a na szare superprodukcje naszych przodków patrzeć z wyższością.

Dodanie koloru do filmów zmieniło nasze wyobrażenie o rozrywce; według tego samego wzoru dodanie trzeciego wymiaru zmieni je ponownie. Superprodukcje pozostaną „super”, ale wielowymiarowość stanie się zapewne standardem i jednym z wyznaczników gatunku.

Eksperymenty dopiero się zaczęły, i możemy zostać jeszcze zaskoczeni. Kto wie, jak głęboko będziemy odczuwać psychologiczne filmy w 3d? Możliwe, że Marek Raczkowski, który opisał w swoim komiksie „Hamleta 3d”, za parę lat będzie mógł zgłosić się po wielodolarowe tantiemy.

Wszystko będzie tak samo, ale bardziej. Pierwsi widzowie Lumière'ów uciekali przed nadjedżającą z ekranu lokomotywą. Dziś, we wszystkich wymiarach leci ku nim statek kosmiczny napędzany czymś, czego nazwy nie da się nawet wymówić.
Po stu latach rozwoju, z kina znów trzeba uciekać - projekcja „Avatara 3d” przyniosła już pierwsze straty w ludziach. Przytłoczona kosmiczną wizją, nieszczęsna ofiara postępu zmarła w wyniku zawału serca. Dołączy do Williama Huskissona, przejechanego przez parową lokomotywę Stephensona (1830 r.), czy Henry'ego H. Blissa, pierwszy człowieka zabitego przez automobil (1899 r.). Niech spoczywają w pokoju.

Ekonomia Płaszczaków musi odejść. Już w 1884 roku niejaki Edwin A. Abbott opisał społeczeństwo dwuwymiarowych istot, inspirując wielkie zbiory i podzbiory matematyków i entuzjastów nauki. Jak jednak kumulować kapitał, gdy najprostsze na nim operacje są niewykonalne bądź wymagają zbyt kosztownego wysiłku? Finansista nazwał by to „płaską perspektywą wzrostu”.

Nowy wymiar - nowy rynek. Stosując prawidła matematyki, każdą cenę możemy podnieść o 50%, gdy do produktu dodajemy wartość temu odpowiadającą (w tym wypadku, o połowę więcej wymiarów). Niezależnie od tego, czy nakręcimy „Pancernika Potiomkina 3d” („niech wózek zjedzie wprost na widza!”), czy też wydrukujemy trójwymiarowe poduszki z dwuwymiarowymi ilustracjami, efekt może wyjść tylko na plus. Czy jest to plus dodatni, czy ujemny, pozostaje zagłosować klientom - nogami, oczami i portfelem.

niedziela, 21 marca 2010

Śmierć na kredyt


Gdyby śmierć była płatna, umierali by tylko ciekawscy. Już starożytni wkładali obol w usta zmarłemu, rozpoczynając tysiąclecia joint-venture komercji i katafalku. Nawet gdziś, gdy etat Charona został zredukowany na rzecz zespołu medyków, miliony ludzi utrzymuje tysiące biznesów opartych na fundamencie, którego nawet owi medycy nie byli w stanie podważyć - wiary, że nie możemy, o tak, po prostu, się kończyć.

Śmierć jest jednak bezpłatna tylko z pozoru. Zabezpieczenia i ubezpieczenia w OFE Posępny Żniwiarz zaczynamy wykupywać jeszcze zanim dobrze staniemy na nogi; w nasze życie inwestują rodzice, babcia i NFZ, dokonując dziesiątków drobnych i niedrobnych zakupów, mających oddalić choć o pół wieku nasz smętny lub chwalebny koniec. Walka z korupcją w służbie zdrowia? Sama ona jest jedną wielką łapówką dla Charona.
Nic, co ludzkie, nie oprze się sile handlu. Jeśli na życiu - o, banale - można zarobić miliardy, dlaczego by nie uszczknąć na jego przeciwieństwie skromnego milionika (albo dwóch)? Na tym prostym wniosku oparta jest najpowszechniejsza (gr. katholikos) religia Ziemi - kult zmarłych.

Sądząc z ilości przedsiębiorstw i przedsięwzięć, życie pośmiertne musi być przynajmniej tak intensywne, jak to przed. Czy to dobra wiadomość? Dla fabrykantów nagrobków, past do nagrobków, szmatek do past do nagrobków i rękawiczek do szmatek do tych past - na pewno. Widać wyraźnie, że nawet tak niewesoła sfera, hm, życia, potrafi dobrze sprawdzić się jako narzędzie finansowania liceum dla dzieci, a wakacji w Egipcie (oby tylko nie po Zachodniej Stronie - tradycyjnej krainie umarłych).

Gdy spojrzy się na całość duchowego życia planety, w jednej tylko kwestii wydaje się ona być zgodna - czci babci i dziadka (szczególnie już wtedy, gdy Wielki Pradziadek wezwie ich do Siebie). Ars moriendi - w jakże innym znaczeniu - to dziś wielomilionowy przemysł: kamienne, drewniane i bambusowe trumny płyną z Chin do... wszędzie chyba. Zewsząd zaś do Chin płynie żywa gotówka, dokonując transpozycji pradawnej charonicznej wymiany.

Jeden obol wystarczał, by dostać się w komforcie do Krainy Umarłych. Ile oboli trzeba, by opłacić autentycznie wzruszający unhappy-end? Kwiaty, świece, buty i modlitwy - w każdej z tych dziedzin śpieszą służyć nam liczni profesjonaliści, dyplomując się albo niskimi cenami, albo wysokim Wstawiennictwem. Charon za marną monetę przewiezie Cię w jedną stronę - ale za milion oboli w gotówce zrobi rzeczy, o których nie śniło się nawet filozofom. Bóg też człowiek.

Żywotność okołocmentarnego interesu może działać jak dalekie odbicie, platońskie zajączki na ścianie. Coś się gdzieś tam może i dzieje - ale orzec co, niełatwo. Inwestując w cmentarne widowisko, wrzucasz monetę do grobu jak do automatu o wysokich wygranych. Nadzieja na zwycięstwo istnieje, nie wynika ona jednak z żadnej wiedzy, telefonów, nagrań czy pewności. Podsłuchów brak; dokumenty - niepewne. Co chwila tylko słyszymy: „nie mam wiedzy...”.

To, że nie rozumiemy skomplikowanych - ale podstawowych w sensie znaczenia - zagadnień matematyki czy biologii, mało komu spędza sen z powiek. Inaczej jest w przypadku biologii bardziej osobistej, oraz rachunku „ile lat jeszcze?”. Zasób konkretów w tej dziedzinie jest odwrotnie proporcjonalny do żądzy poznania. I na tym można zarobić znacznie więcej niż na godny pogrzeb. Mnożą się więc biznesy znacznie bardziej niż znicze czy kwiatki wyrafinowane: wróżbici, media i wszelkie odmiany nekromantów znają ponoć naszych pradziadków lepiej, niż my sami. Zamiast oglądać pożółkłe zdjęcia, rozmawiają z nimi, upewniając się, czy rzeczywiście odziedziczyliśmy pieniądze, którymi mamy zapłacić za usługę. Dziwnym trafem, połączenia z Hadesem należą do wyjątkowo drogich, nie pierwszy raz splatając śmierć i pieniądze tajemniczym węzłem.

Niech żywi nie tracą nadziei, a zmarli cierpliwości. Jest bowiem coś, co przekracza granice Styksu i naszego rozumienia. To odwieczne, nienaruszalne i święte zasady handlowania. Mówi się - gdy nie wiadomo, o co chodzi, chodzi o pieniądze. W kwestii życia pozagrobowego tylko pieniądze zostają po naszej stronie. O co zaś chodzi naprawdę, nie wiadomo, jak rzadko kiedy.

sobota, 27 lutego 2010

Plus ujemny.


Przewrotne podejście do przewrotności może skończyć się wywrotką.
Istnieje przekonanie utożsamiające kreatywność z zaskoczeniem. Widz nie może być tylko zadowolony, celem jest zdumienie, efekt shock and admire. Powinien sobie pomyśleć: „dlaczego ja na to nie wpadłem” (zamiast: „jakie to piękne” lub „chciałbym tak umieć”). Przekonanie to stworzyło powszechnie spotykane odruchy myślenia w kategoriach à rebours. Czy zawsze jednak stanięcie na głowie daje najlepszy punkt widzenia?

Na polskim rynku można znaleźć ciastka o nazwie „Brzydkie i dobre”; ziarnista masa sklejona jest czekoladą w przypadkowe, grudkowe formy, buntując się przeciw pralinkowym standardom idealnych odlewów. Smak pozostaje oczywiście bez zarzutu — dowcipna deklaracja jest więc jasna: nasze ciastka są tak smaczne, że nie muszą wyglądać jak kakaowa biżuteria. Bardzo odważna nazwa jest w tym wypadku przemyślana i spójna z całą koncepcją produktu.

Wróćmy jednak do nie zawsze spójnej rzeczywistości, gdzie często negatywne skojarzenie pozostaje po prostu negatywne. Trudno bowiem nadać pogodny wydźwięk pojęciom, które z, nomen omen, ujemnością kojarzą się nawet od strony naukowej.

Pójście pod prąd może okazać się wędrówką na dno, gdy kreatywność rozumiana jest jako przedstawienie lustrzanego odbicia tzw. standardu. W tym wypadku, nie obowiązuje ograniczenie albo-albo ani system dwójkowy. Komputerowa, zerojedynkowa logika sprawdza się może wewnątrz laptopa, ale na zewnątrz szaleją siły nie znane Billowi Gatesowi.

Błędną pisownię afiszu weźmy w litościwy nawias. Największy minus tego pomysłu tkwi przcież gdzie indziej. Na szczęście, wraca matura z matematyki!

środa, 3 lutego 2010

Rybka lubi pływać.


Delfin nie ryba? Cóż — nie dalej mu do niej niż coli do alkoholu (co więc robi ona na tym afiszu?).

Strukturalna głębia tej reklamy wymaga wsparcia się starożytną filozofią, wspieraną z kolei rozcieńczanym winem. Już Arystoteles odkrył, że delfin jest ssakiem; potomni jednak nie przechowali tego odkrycia, czego efekty do dziś można spotkać. W dbałości o spójność marketingowego przekazu należy mieć nadzieję, że delfiny wodę przynajmniej piją.

Widoczny na powyższym szydzie, monopolowy egzemplarz pije zapewne niemało, jeśli dosłużył się tak zaszczytnego wizerunku. Wiele się mówi o przyjazności tych zwierząt, ich nieposkromionej wesołości, stadnych zwyczajach, śpiewach i skłonnościach do zabawy. Czyż nie jest to wierny portret alkoholika-imprezowicza?

Gdzieś, w oceanach, czekają na nas płetwiaści towarzysze do kieliszka, radośnie skaczący na falach o mniejszym lub większym promilażu. wiele się mówi o braterstwie ludzi i zwierząt, wskazując szczególnie na najinteligentniejsze z nich. Być może, do przełamania międzygatunkowych barier wystarczyła by właśnie butelka wódki-siwuchy wychylona w doborowym towarzystwie szympansa i uśmiechniętego Delphinidae.

Delfin pływa w coli; polej, małpko, polej! Oto pierwsza zwrotka pijackiej, morsko-drzewno-lądowej piosenki. Czy znajdą się amatorzy, którzy donucą pozostałe?