niedziela, 10 maja 2009

Kontrola jakości.


Orwell muss sein.
Podświadomością każdego projektu graficznego
- również logo - jest tekst, który można na nim przeczytać.


Łatwo wyobrazić sobie sytuację, gdy nawet najcudowniejszy wykwit sztuki kształtowania form i kolorów po pierwszym, czysto zmysłowym wrażeniu zostanie - przy użyciu mózgu i wykształcenia - przeczytany jako: bardzo zła nazwa, żenujący slogan lub inne ubliżające pomysłowości człowieka słowa.

To kłopot, z którym żaden grafik się nigdy nie upora; to bariera, która na zawsze określa ramy ich możliwości: twórców kolorowych, pięknych form, które układają się potem w najplugawsze wyzwiska, nie tracąc swych artystycznych walorów. Współpracujący z wszystkimi dyktaturami artyści wszystkich wieków mieliby pewnie niemało do powiedzenia.

Co można bowiem zrobić, gdy trzeba nadać szatę graficzną tak delikatnemu i niesympatycznemu biznesowi, jak profesjonalna inwigilacja? Być może, wykonanie nieatrakcyjnej interpretacji mało przyjaznego sloganu i nazwy firmy jest formą buntu artysty?

Nagranie wszystkich rozmów ze zleceniodawcą zapewne rozwiało
by wszelkie wątpliwości. Po sieci podejrzeń pojawia się sieć podsłuchów; potem zaś pojawia się grafik, który ma uczynić
to wszystko pięknym.

Brak komentarzy: