
Kiszka mu wypadła, temu misiu.
Do czterech najpiękniejszych słów w polskim języku należą: szynka, polędwica oraz kilogram schabowych.
Znawcy potrafią sprzeczać się o detale tego rankingu, a opozycja literacka potrafi niekiedy podnieść zgłodniałą głowę, jednak finalny wniosek jest oczywisty i wiążący: sens życiu nadaje jedzenie dużych ilości mięsa zwierząt hodowlanych.
Namiętność ta, ów podstawowy instynkt życia, przeradza się niekiedy we wspaniałe wykwity kultury, jak np. dobrze uwędzona podwawelska lub szynka tyrolska (piękny dowód na przenikanie się kultur). Znacznie częściej jednak porażony światłem umysł mięsożercy produkuje obiekty, które moga przyprawić o ból brzucha.
Powyższy afisz może przyprawić o zanik żołądka nie tylko nadwrażliwych ekologów. Choć chętnie zajadamy nawet całkiem surowe fragmnty wielu miłych zwierząt, wielu z nas trudno było by znieść dobrze zwizualizowaną myśl o cierpieniach tychże, gdy elementy owe były z nich wydzierane. Czy ktoś miałby ochotę na pachnącą kiełbaskę z misia, który towarzyszył mu w dziecięcych zabawach? Jak widać, pojawiła się na rynku oferta, która może zapokoić nawet takie wymagania.
Rozmnażane były już ryby, pomnożone chleby – nie zdarzył się jednak chyba żaden cud związany z mięsem. Zapewne to przypadek tylko, że głodni Izraelici nie zostali poczęstowani nadprzyrodzonym nadmiarem krakowskiej parzonej; wiemy jednak, jaki cud na pewno nie mógłby się zdarzyć. Nigdy, nigdy, nigdy. Nigdy naród nasz – drugi, po Żydach, wybrany - nie przejdzie na wegetarianizm.
Zamiast nieapetycznego węża zjadającego swój zimny ogon, w symbolice polskiej z werwą zasiada pękaty, chocholi zwierz obtaczający na grillu własne wnętrzności.
1 komentarz:
Fe,
przechodzę na wegetarianizm
Prześlij komentarz