
Czy kiepskie zdjęcie wysokiej rozdzielczości jest lepsze od kiepskiego zdjęcia mniejszych rozmiarów? Oczywiście, że tak – mówi nam współczesna cywilizacja.
W dobie dominacji ilości nad jakością wątpliwości podobne powyższej są po prostu śmieszne. Popatrzmy na przykład całkowicie pospolity - Chiny i ich tzw. prowincje. Chiny są duże, co czyni je po prostu cudownymi w oczach każdego rozsądnego człowieka (czyli biznesmena). Tybet, dla odmiany, jest mały. Jest mały pomimo swej gigantycznej powierzchni i sporej sławy, co obiektywnie czyn go jeszcze bardziej żałosnym. No, bo jeśli nie jest mały - to dlaczego jest mały? Nie ma czasu się nad tym zastanawiać, płyną już przecież kontenery z telefonomajtkami, a tybetańskie złoża mineralne nie powstały przecież po to, by zanieczyszczały je jaki. Ilość zwycięża, bo widać ją z daleka; gdy jednak dostaje się czegoś bardzo dużo, łatwo jest przeoczyć, co właściwie się dostaje.
Coś, co nie ma przynajmniej szcześciu zer, nie może zasługiwać na szacunek.
Kluczem do skutecznej reklamy jest jej jakość - składa się na nią tysiąc składowych i setka składników które, niestety, tak samo poddają się oszałamiającemu szampanowi ilości, jak wszystko na tym wielkim świecie. Mamy więc jakość zdjęć - ale myśli się raczej o ilości megapikseli, ilości euro w kieszeniu autora i cenie tego, co jest fotografowane. Mamy też jakość modelek, co również oznacza raczej stawkę w wymienialnej walucie, ewentualnie rozmiar cennych części ciała (zjawisko tzw."gołej baby w reklamie" zasługuje na oddzielne omówienie).
Czym więc jest jakość w nowoczesnym wydaniu? To ilość w makijażu, ilość-Kain, który zabił Abla i nałożył jego ubranie.
Co czyni drogie zegarki bądź buty produktami "wysokiej jakości" (ach, gdyby dostawać złotówkę za każde powtórzenie tej frazy!)? Nie ilość, oczywiście - jest ich przecież bardzo mało. To, czego jest na pewno niemało, to zer w cenie. Zera, jak wiadomo, są obecnie cenione - i to one sprawiają, że ów "wyjątkowy" produkt jest naprawdę godny pożądania. W innych przypadkach, byłby to po prostu godne politowania, średniowieczne i średnie, rzemiosło bez wyświetlacza.
Reklamy powstają podobnie. Niezależnie od tego, co się promuje, plan działania wygląda podobnie. Wbrew naiwnym bajeczkom marketingowym, wszyscy biznesmeni świata chcą mieć taki sam wizerunek jak najlepsza konkurencja - tylko lepszy. Chcą tego samego, tak samo więc działają - sprzedają bowiem dla tych samych ludzi. Zegarki? Muszą być cool. Eletkronika? Oczywiście, że cool! Tak mówią przecież pijani młodzi ludzie w agencji, i to najdroższej!
Po zrobieniu czterdziestu setek identycznych zleceń dla firm oferujących produkty wysokiej jakości (złotówka!) nie ma już odwrotu - wszystko wygląda podobnie, sesja zdjęciowa jest robiona zawsze w najdroższym miejscu z możliwych a slogany wymyśla nastolatek z deskorolką.
Takie coś widać właśnie na reklamie wódki Żołądkowej - ponurym efekcie ulubionej zabawy profesjonalistów (złotówka!), którym nie chce się dopasowywać do klienta - czyli tzw. rebrandingu. Polega on na zrobieniu kompletnej operacji zmiany płci człowiekowi, który przyszedł tylko do fryzjera.
Gdy bowiem klient jest poważny i nudny, komputery Apple chodzą wolniej, a drogi budżet wygląda dziwnie niestosownie - idealnym rozwiązaniem jest więc przemiana klienta na bardziej cool. Odświeżony, będzie rozumiał, że po prostu musi kupić sobie najnowsze gadżety oraz żółte buty w stylu hip - inaczej, w geście zemsty reszta ludzkości nie kupi nic od niego.
Kupuje się więc dużo i często, wódka leje się strumieniami, podobnie jak pieniądze. Dzięki wesołym i zamożnym ludziom reklamy przynajmniej 4,5% tej ilości będzie należeć do nowej Żołądkowej.
Nikt nie zdąży się właściwie przyjrzeć, co zostało wymyślone; świat zaś stanie się mniej tłukący i jeszcze bardziej wygodny dla tych, którzy to wymyślili.
2 komentarze:
nietłukąca i wygodna, czyli ogólnie..bezpieczna wódka..o, to otwiera zupełnie nowe perspektywy.Pozdrawiam niestrudzonego
autora. Manekino
na zdrowie!!!!!!!!!!!!! tego zadrakło-twórca za dużo ...nietłukonaj i wygodnej użył????
Prześlij komentarz