piątek, 25 września 2009

Bunt maszyn.


Niczego nie ma na świecie tak dużo, jak jego centrów.
Za Greków był tylko jeden pępek świata; za komuny — również.
Dziś, dzięki pluralizmowi, relatywizmowi i wielu innym trudnym słowom oś i ośrodek naszej rzeczywistości możemy wyznaczyć właściwie gdziekolwiek.

Wbijając na ślepo pinezkę w globus, zawsze natrafimy przynajmniej na jakieś centrum. Oczywiście, również postmodernizm ma swoje granice — nie jest więc chyba ani taki post, ani szczególnie modernistyczny.

Centrum, które jest wszędzie, musi być bowiem dość skapciałe. Zamiast natrafić na prawdziwie niezwykłe miejsce, duchowy bądź fizyczny kręgosłup rzeczywistości, napotykamy zgoła co innego: Centrum Rajstop, Centrum Wiertarek lub inne samozwańcze centrale dowolnie wybranego - ale zawsze mizernego - zjawiska.

Jak mówi Dorota Rabczewska (IQ 156), „centrum może być tylko jedno”. Sytuacja, w której nasza umysłowa geografia musi radzić sobie z mnogością równików, tysiącem biegunów i , co jest naturalną konsekwencją, brakiem jakichkolwiek peryferii, jest na dłuższą metę nie do zniesienia.

Bunt Centrum musi więc nastąpić — jak każda prymitywna wspólnota, również tak liczna grupa centrali, ośrodków i centrów wszystkiego musi przejść etap walki i wyłonienia się pierwotnych form władzy. Z rzeszy małych, zaplutych Centrów powstanie Centrum godne tego miana — czyste, wielkie i błyszczące. Każdy człowiek będzie wówczas wiedział, kim jest, skąd pochodzi i dokąd zmierza.

Wszystkie drogi prowadzą bowiem do Centrum
(pod warunkiem, że ono istnieje).

Brak komentarzy: