
Przełączenie ustroju na bardziej pieniężny, jakie dokonało się pod koniec lat 80, śmiałym ruchem kosy położyło kres większości ówczesnego small-niby-businessu. Ludzie handlujący pierogami, rajstopami czy octem stanęli wobec konieczności ucieczki do przodu - jadłodajnie, bary mleczne "Słoneczko" oraz punkty napełniania syfonów musiały zmienić się albo zginąć. Niektórych spotkał jednak los szczególny - ani się nie zmienili, ani nie zginęli, dowodząc słuszności tego, co Schulz pisał o czasie. Czas w przypadku niektórych lokali zdaje się skręcać tuż przed progiem, wpadać nagle pod ziemię jak górski potok; znikać, by pojawić się w formie dzikiego wodospadu przy nowym centrum handlowym lub parkingu pełnym niemieckich i irlandzkich limuzyn. Są jednak takie miejsca, gdzie nie zdziwił by nas nawet milionletni diplodok, zajadający leniwe podane przez wąsatą - i leniwą - kucharkę. Gwiezdne wrota? Nigdy tak spektakularnie - bar "As", nazwany z równą beztroską jak ów pies z Elementarza, potrafi Cię przenieść w czasie bez jednego nawet lasera czy baterii pozytronów - ba, trudno by było znaleźć tam odtwarzacz CD. Ostatnie analogowe miejsce w Polsce - już choćby za to należy mu się błękitna tabliczka "Pomnik przyrody" i chwila zadumy nad talerzem krupniku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz