sobota, 27 czerwca 2009

Entymentalna panna „S”


Choć młodociani wielbiciele egzotycznych pojazdów mogą nie dac temu wiary, świat bez szybkich i drogich BMW, Porsche czy Lamborghini jest do pomyślenia. Pomyślał go, i to na długo, Józef Wissariowicz Stalin. Nazywała się: Polska Rzeczpospolita Ludowa.

Dzięki zbiorowemu wysiłkowi Polaków zjednoczonych pod egidą NSZZ „Solidarność”, już po kilkunastu miesiącach szybkich i drogich przemian kazdy Polak mógł swobodnie kupować dowolne ilości Mercedesów, Citroenów i Maserati.

Zdecydowało się na to zadziwiająco mało osób; widać, homo sovieticus po prostu lubi chodzić piechotą, bądź też manifestować swą ekologiczną świadomość w zatłoczonym autobusie.

O, gdzie-żeś się podziały stada Tarpanów, roje Żuków na każdej ulicy! Dużo Małych Fiatów, mało Dużych – wszyscy, trąbiąc i dymiąc, kreślili chochole figury poloneza na odrapanym, ludowym asfalcie! Nostalgia upiększyła tamte czasy, ale nie upiększa samochodów, z których nieliczne pozostałe przy życiu egzemplarze potrzebują stałej opieki moskiewskiego lekarza.

Tych nigdy nie brakowało – budki z gaźnikami poupychane w podświadomości osiedli, motoryzacyjne biurowce z dykty, za logo mające pomalowaną oponę, patrzyły na przechodniów dziesiątkami reflektorów zawieszonych na płocie.

Informacja była wówczas jedyną formą reklamy – najczęściej punkty te były więc jedynie opatrzone znakami FSM bądź Trabanta; nic więcej nie było potrzebne, a awaryjność powyższych zapewniała stały napływ klientów.

Gdy informacja okazywała się być bodźcem niewystarczającym, mogło pojawić się nawet takie kapitalistyczne dziwo, jak nazwa: narzędzie marketingowe nieobce wielu producentom samochodów. Nie mogła być więc ona przypadkowa: powinna dobrze się kojarzyć, przywoływać wysoki poziom usług i produktów.

Nawiązanie do Peweksu – będącego wówczas definicją Raju – było więc jak najbardziej wskazane.

Ekspansja „Solidarności” pozbawiła siły nie tylko jej przeciwników, ale i nią samą. Panna „S”, jak przezwał ją bard, pośród licznych urazów i kontuzji, wyczerpała również krajowy zapas swego słynnego inicjału. Balcerowicz, nie Balcerowicz, literki „s” zaczęło brakować. Dotknęło to nie tylko sam związek (wyraźne kłopoty z wymową niektórych jej liderów), ale i lud, muszący nazywać swoje przedsiębiorstwa z pominięciem tej elegancko wygiętej głoski.

Co można było kupić w Pewek (Peweksie)? Zapewne już tylko przeszłość – ale przecież czas to pieniądz.

Brak komentarzy: