sobota, 14 lipca 2007

Dom tysiąca leków


Kolejny wyprysk polskiego copywrite'u (tak się to pisze?). Groteskowe nazwy przedsiębiorstw wydawały się być domeną wczesnej fazy polskiego kapitalizmu, gdy powstawały one w tempie przekraczającym prędkość myśli (co było widać). Obecnie mamy drugą falę tego typu kreatywności- kolejne pokolenie bierze sprawy w swoje i kredytodawców ręce. Straszne. Pierwsza fala dzikiego nazewnictwa miała w sobie nonszalancję i dużą dozę swobody - było zupełnie wszystko jedno jak nazywać się miała twoja firma, gdy wiadomo było że sprzeda absolutnie wszystko. Początek XXI wieku charakteryzuje się dążeniem do uzyskania wrażenia niezwykłości i luksusu, co pomóc ma w sprzedaży i w walce konkurencyjnej. W skrócie - co za PRL-u nazywało się Apteką, w latach 90-tych przemianowane zostało na Zbych-Lek-Hurt, by parę lat temu rozwinąć skrzydła jako sieć Domów Leków (gdzie tabletki i czopki podawane są na złotych tacach przez boskie hostessy, a znużony podróżny może wyspać się i zrelaksować w jacuzzi). Było żałośnie, potem żenująco, a teraz jest strasznie. Strasznie!

Brak komentarzy: